Recenzja filmowa: Kiedy Harry poznał Sally - Reporter-24.pl
Wiadomości
wszystkie

Recenzja filmowa: Kiedy Harry poznał Sally

Recenzja również na: mediakrytyk.pl

Nasze poprzednie recenzje alfabetycznie

Plakat i informacje o filmie

 

Jeśli złośliwie napiszę, że musiałam cofnąć się 35 lat, żeby móc napisać „inteligentna” i „komedia romantyczna” w jednym zdaniu, to będzie to oczywiście przesada. Nie da się jednak zaprzeczyć, że akurat w tym gatunku filmowym, w miarę upływu czasu, pod względem jakości, tendencja jest wyraźnie spadkowa. Warto więc raz na jakiś czas wrócić do okresu prosperity.

„Kiedy Harry poznał Sally” to taki film, o którym wiadomo, że najpierw powstał scenariusz, a później zatroszczono się o całą resztę. Gdy oglądam współczesne wytwory kinematografii, które pretendują do miana komedii romantycznej, mam wrażenie, że najpierw skupiono się na znanych, atrakcyjnych odtwórcach głównych ról, później na szukaniu pięknych, egzotycznych lokacji, a scenariusz powstawał na bieżąco w trakcie kręcenia, albo wcale.

I nie trafia do mnie argument, że wszystko już było i każdy ciekawy koncept na film został zaklepany i wyeksploatowany. „Kiedy Harry...” nie ma wymyślnej historii, cała fabuła opiera się na interakcji głównych bohaterów, którzy po trudnym początku, z upływem lat stają się przyjaciółmi. A w powietrzu cały czas unosi się pytanie, czy mogliby być czymś więcej. Jak więc to się stało, że film, który na żadnym etapie nie stara się wymyślić koła na nowo, ma status klasyka gatunku?

Jest kilka odpowiedzi. Aktorów dobrano wg talentu, a nie stopnia atrakcyjność. Nie chcę obrażać Billy'ego Cristala, ale amantem to on nigdy nie był. I bardzo dobrze, bo jako facet, który ma problemy z kobietami, wypada bardzo przekonująco. Uwielbiam jego wisielcze poczucie humoru i wahania nastroju. Jest idealną przeciwwagą dla spiętej i uporządkowanej Sally, która także nie ma szczęścia w miłości. Z jednej strony muszę przyznać, że nie przepadam za Meg Ryan. Ma pewną aktorską manierę, która czasami mnie denerwuje. Jeśli jednak miałabym wymienić moje ulubione filmy z tego gatunku, jak „Francuski pocałunek, czy „Masz wiadomość”, to ona tam jest i przeważnie doskonale odnajduje się w tej komediowo – romantycznej przestrzeni. Podobnie jak w tym filmie.

Do tego Nora Ephron, która naprawdę znała się na swojej robocie, napisała fantastyczny tekst, w którym jest miejsce na humor i na parę ciekawych refleksji na temat związków damsko-męskich, wciąż aktualnych. Film trwa jedynie półtorej godziny, ale jest skupiony przede wszystkim na bohaterach, których dzięki skokom w czasie możemy lepiej poznać. Nie ma tu ani jednej zbędnej sceny, gagów wciskanych na siłę, czy wdzięczenia się do widza. Po prostu fajna, inteligentna rozrywka z obowiązkowym, zasłużonym happy endem, nakręcona przez twórców, którzy doskonale rozumieją, że „lekki” nie musi oznaczać „głupi”.

(Ala Cieślewicz)

Reż. Rob Reiner

Ocena: 7/10